Trzeba czasem zmienić perspektywę, żeby zmienić zdanie. Kiedy dojechaliśmy do Trindade dojrzeliśmy typową turystyczną wioskę z masą sklepów z pamiątkami i paroma knajpami. Stwierdziliśmy, że jedziemy do Paraty – tam pewnie spokojniej. Gdy już pokonaliśmy wszystkie zakrętasy w górę, a potem w dół dojechaliśmy do miasteczka tak zabałaganionego jakbyśmy co najmniej znaleźli się w Indiach. O ile nie mielibyśmy nic przeciwko wycieczce do Indii, Paraty wydało nam się jakimś okropnym miejscem. Skutek był taki, że już po ciemku znowu zakrętasami tym razem w górę i w dół wróciliśmy do Trindade. A tam cisza, spokój i ptaków śpiew. To był dobry wybór. W samym Trinidad i okolicach są przepiękne, puste plaże. I takie dla surferów i takie dla tych co z trochę mniejszą falą lubią sobie popływać. Do Paraty skoczyliśmy na jedno popołudnie co w zupełności wystarczyło by obejrzeć bardzo ładną starówkę odnowioną na potrzeby turystyczne, w związku z czym bez życia i atmosfery. A w Trindade poza plażowaniem można zapolować na kolibry lub ptaszki kolibropodobne. Skubane są jednak tak szybkie, że nie dość, że trudno dostrzec, z którego kwiatka właśnie sobie nektar chłepczą, to jeszcze na większości zdjęć aparat uchwycił jedynie ich drobniutkie korpusiki. Skrzydłami faktycznie machają jak szalone.
Więcej na >>> www.pocztowkizpodrozy.pl