Mamy wrażenie, że trochę się spóźniliśmy. Największym darem, który może ofiarować Birma są niesamowici, przyjaźni ludzie. Niestety przemysł turystyczny i tu przybiera dość paskudną gębę.
Jezioro Inle to chyba największy zawód jaki tu przeżyliśmy. Żeby zobaczyć jezioro trzeba wynająć łódkę. Łódka oczywiście dla obcokrajowców z motorem od traktora zamiast wpłynąć w jeziorne zakamarki wozi nas od sklepu do sklepu. To niby ma być pokaz miejscowego rękodzieła, ale „praca” wre dopiero z chwilą przycumowania łódki do pomostu. W dodatku pytanie czy faktycznie tu coś wyrabiają, czy to tylko taki pic dla turystów powoduje zanik zdolności językowych u tubylców. Pocieszamy się jednak tym, że zachody słońca są tu spektakularne, a po wodnym szopingu wskoczymy do jeziora. Ku naszemu zdziwieniu nasz bosman mówi, że to koniec wycieczki, a zachodu słońca nie będzie bo pora deszczowa. My na to, że zostajemy. To kolejna sytuacja kiedy miejscowi zapominają języka i gdy nie chce im się czegoś robić, albo jest im to niewygodne przytakują po czym robią swoje. W tym wypadku zawiózł nas do hotelu.
więcej na stronie: www.pocztowkizpodrozy.pl
Zapraszamy!