Pierwsze symptomy dziwacznego nastroju zaczęły się po powrocie z Birmy. Przesiedzieliśmy kilka dni w Bangkoku i jakoś tak nie mogliśmy ruszyć dalej. W końcu zapadła decyzja – Koh Tao i kurs nurkowy. Jak pomyśleliśmy tak zrobiliśmy, ale nasze nastroje tylko chwilowo uległy poprawie. W międzyczasie odezwali się do nas Gabi z Pawłem i tak od słowa do słowa umówiliśmy się na wyspie Koh Lanta. Na miejscu pusto i cicho. O ile z reguły cieszymy się jak nie ma tłoku i jest spokojnie, ale na tej wyspie życie zamarło. Nie było z kim zanurkować, a do tego trwa ramadan i do wieczora nie ma co jeść. Dopieszczamy się własnoręcznymi naleśnikami, jajeczniczką na boczku i frytkami, ale to wciąż za mało. Decydujemy się zmienić lokalizację – jedziemy na Langkawi – malezyjski bezcłowy raj oddalony raptem o 60 zł od Koh Lanta.
więcej na stronie: www.pocztowkizpodrozy.pl
Zapraszamy!